Wyprawa na Górę Kościuszki
Czas leci szybko… Dopiero co 14 lutego rozpoczęła się moja przygoda w Australii i Nowej Gwinei, a już mamy 10 marca i myślami jestem przy czekającej mnie w maju wyprawie na Denali, ale po kolei… Najpierw należy Wam się krótki opis mojej wyprawy na Piramidę Carstensza, której prolog rozegrał się na najwyższym szczycie Australii – Górze Kościuszki, ale zanim o tym, kilka informacji praktycznych dla osób wybierających się do Australii:
1) pamiętajcie o konieczności wyrobienia wizy (w tym przypadku turystycznej) – prosta i łatwa sprawa załatwiana online. Ja osobiście skorzystałem z usług agencji Aina Travel, której załatwienie formalności zajęło zaledwie 2 dni i kosztowało mnie to 125 zł
2) jeżeli zamierzacie korzystać z samochodu na miejscu zapoznajcie się wcześniej z wymogami dotyczącymi prawa jazdy, które w zależności do regionu różnią się od siebie diametralnie. Szczegóły znajdziecie pod tym linkiem. Niezależnie od tego, nie zaszkodzi wyrobić wcześniej w swoim lokalnym wydziale komunikacji prawo jazdy międzynarodowe (koszt 35 zł), które jest niczym innym, jak dodatkowym dokumentem do polskiego prawo jazdy, stanowiącym potwierdzenie waszych uprawnień w kilku językach m.in. angielskim i niemieckim
3) przed samym lądowaniem w Australii już na pokładzie samolotu otrzymacie od obsługi druczek wizowy, na którym będziecie musieli podać m.in. swoje dane osobiste, cel i czas podróży oraz odpowiedzieć na kilka pytań związanych z wwożonymi rzeczami i towarami
Na całościowy koszt wyprawy składa się bilet lotniczy, wynajem samochodu oraz nocleg w hotelu (3 noce) w Sydney, ponieważ skoro już przebyłem taki kawał drogi z Polski to szkoda by było nie wykorzystać okazji do zwiedzenia tej metropolii.
Dzień 1
A raczej wieczór, ponieważ mój samolot wylądował o 19:00 lokalnego czasu (należy dodać 11 godzin do czasu polskiego) po ponad 24h podróży. Ze względu na zmianę strefy czasowej mój organizm „zgłupiał” więc nie mogąc zasnąć ruszyłem od razu do Kosciuszko National Park, położonego ok. 550 km na południe od Sydney. Niestety nie kursują tam żadne pociągi, czy autobusy zatem jedyną opcją jest wynajęcie samochodu u jednego z działających na lotnisku operatorów (wynajem możecie załatwić na miejscu lub będąc jeszcze w kraju za pośrednictwem serwisu internetowego). Należy pamiętać o tym, że w Australii obowiązuje ruch lewostronny, zatem na początku będziecie potrzebować trochę czasu na przestawienie się w „inny tryb myślenia”, aby wydostać się z miasta.
Sama droga do parku to mieszanka dwupasmowej ekspresówki (pierwsza część trasy) i drogi lokalnej. Zwłaszcza w tej drugiej części musiałem uważać, bo jechałem praktycznie nocą i kilkakrotnie musiałem hamować ze względu na wszędobylskie kangury i inne żyjące na wolności zwierzaki.
Dzień 2
Na szczyt Góry Kościuszki prowadzą dwa popularne szlaki: krótszy łatwiejszy i dłuższy trudniejszy, oba trekkingowe bez żadnych trudności wspinaczkowych. Będąc jeszcze w Polsce postanowiłem, że podniosę sobie poprzeczkę i wbiegnę na szczyt dłuższą trasą Main Range Track (ok. 13 km w jedną stronę) zaczynającą się z Charlotte Pass. Na miejsce dojechałem ok. 2:00 w nocy, potem krótkie przepakowanie do mniejszego plecaka i próba zaśnięcia, która zakończyła się fiaskiem.
O 4:00 rano zgodnie z planem zacząłem bieg. Na początku trasa biegnie w dół mijając strumień, przez który przeprawiasz się kamieniami, aby potem etapami wznosić się w górę. Brak snu dawał się we znaki, do tego po ciemku trudniej było pilnować drogi więc przy świetle czołówki co rusz lustrowałem okolicę. Był moment, że myślałem, że się zgubiłem, ale na szczęście udało się bez przeszkód dotrzeć do tablicy informującej mnie, że do celu zostało 25 minut. Tym samym w miksie biegu i marszu po 2h od startu stanąłem na najwyższym szczycie Australii. Czas był idealny, bo zdążyłem na rozpoczynający się właśnie wschód słońca, który podziwiałem w towarzystwie 6 Australijek. Były to przyjaciółki, które zjechały się z różnych części kraju i ruszyły o 1:00 w nocy, aby zobaczyć wschód słońca w tej części Gór Śnieżnych, zwanych Alpami Australijskimi. Widok na prawdę zapierał dech w piersiach, a do tego na koniec zostałem poczęstowany przez dziewczyny świeżo parzoną na miejscu kawą oraz ciastem domowego wypieku 🙂
Na górze spędziłem około 1,5h i ruszyłem z powrotem na dół do zostawionego przy drodze samochodu. Czułem się co raz bardziej senny (w końcu w ciagu ostatnich 36h spałem tylko 4h) więc w drodze do Sydney zjechałem na postój, aby zdrzemnać się godzinkę po tym, jak o mało co, a wjechałbym w tył auta jadącego przede mną.
Popołudniu byłem na miejscu i ulokowałem się w położonym w centrum miasta Hotelu Challis, który gorąco polecam ze względu na dobre usytuowanie oraz doskonałą proporcję ceny do jakości noclegu. W końcu mogłem odespać 😉
Dzień 3 i 4
Oba dni poświęciłem na zwiedzanie miasta i kosztowanie lokalnej kuchni. Nie jest to blog podróżniczy zatem oszczędzę Wam opisu odwiedzanych miejsc (szczegóły możecie oglądnąć na moim profilu na Instagramie, gdzie znajdziecie wyróżnioną relację z Sydney), ale dla osób, które zamierzają tu przyjechać polecam gorąco zobaczenie następujących miejsc:
b) Sydney Harbour Bridge – możecie tam skorzystać z płatnej opcji wspinaczki po moście
c) Sydney Opera House – znana na całym świecie wizytówka miasta
d) Panorama City w Sydney – widok z punktu widokowego w Observatory Hill Park lub z nabrzeża dzielnicy Kirribilli
e) Plaża Cane Cove w Watsons Bay – jeden z najwspanialszych zachodów słońca z widokiem na bryłę City w Sydney
f) Darling Harbour – nowoczesna dzielnica rozrywkowo – apartamentowa, warta zobaczenia szczególnie wieczorem
g) Newtown – najbardziej klimatyczna i hipsterska dzielnica w Sydney, przepełniona artystami, knajpkami i przepięknymi muralami. Zdecydowanie moje naj… miejsce.
Dzień 5
Przelot z Sydney na Bali, skąd zaczął się kolejny, a zarazem główny etap mojej podróży, czyli wyprawa na Piramidę Carstensza.
Wpis dokonany: 10.03.2019