Wyprawa na Piramidę Carstensza
Piramida Carstensza należy do tej grupy szczytów Korony Ziemi, których zdobycie możliwe jest wyłącznie za pośrednictwem agencji górskiej, która posiada odpowiednie zgody tamtejszych władz i organizuje całość wyprawy łącznie z zezwoleniami oraz wizą. Najbardziej znaną jest Adventure Indonesia, z której usług skorzystałem. Muszę przyznać, że serwis tej agencji od wylądowania na Bali do wylotu do Warszawy był na prawdę na wysokim poziomie. Cały czas mogliśmy liczyć na ich pomoc w najdrobniejszych sprawach zarówno przed, jak i po powrocie z Carstensza.
Na koszt wyprawy składa się wynagrodzenie agencji, które obejmuje 2 dniowy pobyt w hotelu na Bali wraz z pomocą opiekuna przed i po powrocie z Carstensza, 2 dniowy pobyt w hotelu w Timika, przeloty podczas wyprawy, wyżywienie i opiekę przewodników w BC, a także wszystkie zezwolenia oraz dodatkowo bilet lotniczy (koszt własny) z Australii na Bali i z Bali do Polski. Oczywiście jeżeli zamierzacie zostać dłużej na Bali aby odpocząć i pozwiedzać wyspę to musicie być przygotowani na dodatkowe wydatki, których wysokość zależy wyłącznie od Waszych potrzeb i standardu wypoczynku jaki chcecie sobie zapewnić.
Sama góra ze względu na swoje położenie jest wymagająca już na etapie dotarcia do jej podnóża. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt istnienia na wyspie największej na świecie kopalni złota Grasberg, przez którą teren ten jest pod ścisłą ochroną z zakazem wstępu w jej pobliże + do tego dochodzą „problemy” z rdzennymi mieszkańcami zamieszkującymi wyspę. Sama historia powstania Grasberg i związane z nią tragiczne losy lokalnej ludności jest tematem na osobną książkę – chętnych zapraszam do lektury tego artykułu: część I, część II, który pozwoli obiektywnie ocenić opisane przeze mnie poniżej sytuacje związane z pobytem w Timice i zrozumieć, że świadome podróżowanie wymaga głębokiego poznania historii ludzi / kraju / regionu, w którym zamierzamy przebywać.
Dotarcie do Base Camp’u możliwe do tej pory było na dwa sposoby: przedzierając się przez dżunglę i negocjując z lokalnymi plemionami przejście do góry, albo korzystając z lotu helikopterem. Mimo tego, że bardzo chciałem skorzystać z tej pierwszej opcji jest ona na ten moment niemożliwa. W grudniu 2017 roku doszło do buntu plemion, które zaczęły żądać niebotycznych opłat za przepuszczenie przez ich teren. Zdarzały się również przypadki więzienia wspinaczy za brak zgody na płatność. Do tego doszły napięcia na linii między rdzenną ludnością, a firmą zarządzającą kopalnią i wspierającym ją wojskiem indonezyjskim. W związku z tym tamtejszy rząd wprowadził – do odwołania – stan wyjątkowy na wyspie i zabronił jakiegokolwiek wędrówki przez dżunglę. Zatem jedyną opcją pozostaje teraz lot helikopterem bezpośrednio do BC. Sama akcja górska jeżeli pogoda na to pozwala trwa max. 2-3 dni, przy czym należy do tego doliczyć czas potrzebny na przeloty na trasie Bali – Timika – Base Camp – Timika – Bali.
Wyprawę na Puncak Jaya (nazwa Carstensza w j. malajskim), jak nazywają ją miejscowi poprzedziłem 4 dniowym pobytem w Australii, gdzie moim celem była Góra Kościuszki (więcej o tym możecie przeczytać tutaj) zatem mój lot z Sydney do Denpasar (stolica prowincji i wyspy jaką jest Bali) trwał ok. 5h.
Dzień 1 i 2
Po wylądowaniu na lotnisku zostałem przejęty przez opiekuna Adventure Indonesia, którym okazała się przesympatyczna mieszkanka Bali – Carol, z którą pojechałem do hotelu, w którym poznałem resztę zespołu wspinaczkowego.
Okazało się, że ze względu na odwołanie styczniowej wyprawy (mała ilość chętnych) do naszej lutowej dołączyły 2 osoby zatem zespół liczył 6 wspinaczy: Ania, Asia, Paweł i ja (czyli Polish Mafia, jak nazywali nas pozostali 🙂 ) oraz Balazs z Węgier i Mariam z Maroka (obecnie mieszkanka Szwajcarii).
Pobyt w hotelu poświęciliśmy na relaks, ostateczne przygotowanie ekwipunku oraz lepsze wzajemne poznanie.
Dzień 3
Po północy rozpoczęliśmy lot z Bali do Papui, w której wylądowaliśmy ok. 6:00 lokalnego czasu na lotnisku w Timice. Na miejscu odebrał nas Joshua czyli kolejny opiekun z ramienia agencji, z którym udaliśmy się do hotelu gdzie mieliśmy spędzić jeszcze jedną noc. Na lotnisku od razu dało się wyczuć napięcie, gdyż pod pozorem sprawdzenia naszych wiz przez urzędników imigracyjnych jeden koleś w cywilnym ubraniu (prawdopodobnie członek służb bezpieczeństwa i ochrony kopalni) robił nam z dystansu dokładne zdjęcia.
Timika to obecnie ponad 100-tysięczne miasto stanowiące zaplecze dla pracowników kopalni, w którym żyją rdzenni mieszkańcy migrujący tu za pracą lub wygnani siłą z rodzimych ziem przejmowanych przez amerykańskie konsorcjum zarządzające wydobyciem. Przejazd ulicami był przygnębiający, gdyż wszechobecna bieda przeplatana widokiem straganów z „mydłem i powidłem” widoczna była gołym okiem. Dodatkowo hotel, w którym się zatrzymaliśmy – mimo, że bardzo przyjemny i nowoczesny – otoczony był wysokim murem z drutem kolczastym, co przywoływało w pamięci obraz koszar. Jeżeli dodamy do tego zakaz wyjścia – w imię naszego bezpieczeństwa – poza jego mury, który otrzymaliśmy po przybyciu na miejsce to wyłania nam się obraz „złych i morderczych tubylców”. Nieświadomy podróżnik mógłby tak pomyśleć, gdyby nie historia tego miejsca i ludności, o której możecie przeczytać w udostępnionych powyżej linkach. Nie zmienia to jednak faktu, że miejsce to nie należy do najbezpieczniejszych, o czym świadczy chociażby fragment wspomnianego artykułu:
W ciągu 20 lat od powstania kopalni Timika stała się miejscem nie do poznania. W 1985 roku rząd rozpoczął program migracyjny, który przywiódł tu falę osadników zainteresowanych pracą w kopalni i przemyśle przetwórczym. Obszar zamieszkiwany w 1950 roku przez 1000 członków plemienia Kamoro, teraz stał się miejscem doraźnego pobytu dla 120 tysięcy osób. Timika przeobraziła się w obszar bezprawia z szalejącą przemocą, prostytucją i alkoholizmem.
Następnego dnia rano mieliśmy zaplanowany lot helikopterem do Base Camp’u zatem dzień minął nam na odpoczynku, pogawędkach oraz dokładnym, ostatecznym sprawdzeniu i zważeniu ekwipunku (limit w helikopterze 15kg).
Dzień 4
Skoro świt pobudka i przejazd na lotnisko. Nasza ekipa została podzielona na dwa zespoły, z czego w pierwszym znalazłem się ja oraz Paweł z Asią. Helikopter przyleciał o czasie przywożąc dwóch wspinaczy z BC, zatem zostało nam tylko pakowanie ekwipunku do luków i start w przestworza. Przed wylotem zauważyliśmy… o zgrozo… tego samego kolesia, który robił nam zdjęcia na lotnisku… teraz sprawdzał, czy aby na pewno odlatujemy.
To był mój pierwszy lot helikopterem w życiu więc lekka adrenalina była, ale to co najbardziej z niego zapamiętam to ogromne, sięgające horyzontu połacie niezbadanej dżungli przecinane korytami dzikich rzek i górujący nad nimi dumnie masyw Puncak Jaya. Jeszcze nigdy nie czułem takiej bliskości dziewiczej natury, niezbadanych terenów i dzikości jak te kilkaset metrów nad ziemią. Ostatni widok przed BC to porażający ogrom krateru kopalni Grasberg sięgający 2 km w głąb ziemi.
Na miejscu powitali nas nasi przewodnicy, którzy wcześniej przygotowali nasz obóz – sympatyczni Meds i Poxi (jak Flip i Flap lub Bonnie i Clyde 😉 ). Dla tego ostatniego wyprawa z nami była 99 wejściem na szczyt Carstensza. Po przylocie drugiego zespołu odbył się krótki briefing, na którym zostaliśmy poinformowani o warunkach pogodowych. Okazało się, że niestety mamy wąskie okienko pogodowe, które potrwa maksymalnie do następnego dnia, potem pogoda miała się pogorszyć uziemiając nas na jakiś czas. Po wspólnej naradzie postanowiliśmy, że nie chcemy przez kilka dni „kiblować” w BC zatem ruszamy na atak szczytowy bez dodatkowej aklimatyzacji. Budziło to lekki niepokój, gdyż byliśmy na wysokości powyżej 4000 m n.p.m., czuło się slow motion oraz ból głowy, zatem atak bez dodatkowych 1-2 dni na aklimatyzację był nieco zwariowany, ale nie mieliśmy innego wyjścia.
Dodatkową nerwowość wprowadziły informacje przekazane przez naszych przewodników o śmierci w grudniowej wyprawie rosyjskiego wspinacza, który zginął od niefortunnego uderzenia spadającego kamienia oraz o zabójstwie 6 pracowników kopalni dokonanego miesiąc wcześniej przez jedno z plemion.
Dzień 5
Zgodnie z planem o 4:00 rano pobudka, a o 5:00 ruszyliśmy w górę. Początek drogi to lekkie 15 minutowe podejście po kamienistym i sypkim podłożu, które nie jest zbyt motywujące ponieważ po drodze mijamy przytwierdzone do skały tabliczki upamiętniające tych, którzy zginęli mierząc się z Carstenszem. Potem czekała nas już tylko wspinaczka po skale na szczyt.
Charakteryzując Puncak Jaya należy powiedzieć, że jest to jedyna góra w Koronie Ziemi gdzie można wykorzystać umiejętności ze wspinaczki skałkowej. Co prawda nie prowadzi się tu dróg „z dołem” lub „na wędkę” gdyż trasa jest w całości olinowana, ale szorstka i często ostra skała (moje rękawiczki, które wykorzystuje do zjazdów były po wszystkim do wyrzucenia) zmusza do szukania stabilnego podparcia dla stóp i dobrego chwytu dla dłoni (na szczęście dobrych klam nie brakuje 😉 ) Zatem zadaniem wspinacza jest standardowa wspinaczka, a liny służą wyłącznie do asekuracji za pomocą jumara oraz do zjazdów w drodze powrotnej. Miejscem gdzie należy się dobrze skoncentrować jest już sama grań, którą przechodzi się do szczytu, a gdzie czeka nas przeciągnięcie przez most linowy i przejście kilku wyrw w skale. Reasumując dla doświadczonego wspinacza góra przyniesie frajdę i radość z drogi, natomiast dla osób bez doświadczenia we wspinaczce skałkowej będzie ona wyzwaniem, ale jak najbardziej do przejścia.
Na szczycie stanąłem o 10:15 lokalnego czasu, a wraz ze mną w odstępach kilkunastosekundowych reszta ekipy. Tym samym 23 lutego 2019 cały zespół zrealizował cel jakim było szybkie zdobycie szczytu przed zamknięciem okienka pogodowego. W drodze powrotnej jak zwykle włączyłem V bieg 🙂 (szczególnie ciągłe zjazdy na linie przyniosły mi mnóstwo frajdy) więc zameldowałem się w BC jakieś 2h przed resztą zespołu, co miało dobre strony, gdyż miałem więcej czasu na odespanie.
Po kilku godzinach odpoczynku czekała na nas niezła uczta przygotowana przez naszych przewodników, nie zabrakło nawet grillowanych krewetek tygrysich, co na tej wysokości było niezłym rarytasem. Dopiero wieczorem podczas luźnych rozmów dotarło do nas, że od wylądowania w BC do zdobycia szczytu Carstensza minęło zaledwie 27h, a więc była to jedna z najszybszych akcji górskich jaka miała miejsce na tym masywie.
Dzień 6
Skoro świt w tych samych grupach zostaliśmy przetransportowani helikopterem z powrotem do Timiki, gdzie po szybkim prysznicu i przebraniu się udaliśmy się na lotnisko, z którego wystartował samolot powrotny na Bali. Tam znowu zajęła się nami Carol, a wieczorem przyszedł czas na świętowanie podczas uroczystej kolacji nad brzegiem oceanu, gdzie otrzymaliśmy od naszej agencji upominki oraz imienne certyfikaty potwierdzające zdobycie szczytu Puncak Jaya.
Dzień 7 i następne
To, że tak szybko poradziliśmy sobie z górą skutkowało tym, że mieliśmy jeszcze 10 dni do wylotu do Polski, gdyż standardowo – ze względu na pogodę – rezerwuje się na wszelki wypadek 7 dodatkowych dni na akcję górską.
Część naszego zespołu zdecydowała się wracać szybciej do swoich krajów, ale my z Asią i Pawłem postanowiliśmy zwiedzić wyspę i zrelaksować się na słynnych balijskich plażach. Zatem na pierwsze 3 dni przenieśliśmy się do miejscowości Ubud skąd łatwiej było zwiedzać atrakcje po północnej stronie wyspy m.in. Ryżowe Tarasy Tegalalang, Świątynię Pura Tirta Empul oraz udać się trekking na szczyt wulkanu Batur. Ostatnie dni spędziliśmy w Uluwatu gdzie szczególnie zachwyciła mnie położona na klifie Świątynia Pura Luhur Uluwatu oraz liczne plaże. Szczegółową relację z pobytu na Bali możecie oglądnąć na moim profilu na Instagramie.
Wszystko ma swój początek i koniec zatem i ta przygoda musiała się kiedyś skończyć, jednak wspomnienia oraz znajomości zostaną ze mną na zawsze. Carstensz okazał się dla mnie łaskawy i tym samym podtrzymałem tradycję 100% skuteczności (każda wyprawa do tej pory kończyła się sukcesem)… oby tak dalej! Przede mną jeszcze 4 szczyty z 9, z czego najbliższy Denali już za dwa miesiące, na który ruszam m.in. z Pawłem 🙂
6 marca moja stopa dotknęła ojczystej ziemi i zaczął się trudny powrót do rzeczywistości 😉 ale jak to w życiu bywa organizm i umysł szybko adaptują się do nowych warunków.
Wpis dokonany: 17.03.2019